El Monasterio de Piedra - Hiszpania ma w sobie trochę zieleni
Propozycja
Myślę, że u większości Erasmusów przechodzi czas, gdzie odwiedzają nas najbliżsi. Do mnie też na początku maja zawitała wizytacja z Krakowa, bardzo przyjemny tydzień. Jednak mimo wszystko tęskni się trochę za rodziną i domem. Zaczęło się akurat robić ciepło – trzeba powiedzieć, że Hiszpania w tym roku wyjątkowo nie rozpieszczała pogodą. Nie raz słyszałem, że w marcu (no a już najpóźniej w kwietniu) będzie koło trzydziestu stopni – to chyba największe kłamstwo dotyczące pogody jakie usłyszałem kiedykolwiek. W marcu padał grad i śnieg – poważnie. W Alcali śnieg padał pierwszy raz od czterech lat. No i to nie tak jak w Polsce, że jak śnieg pada to pada. Tutaj śnieg padał tak, że on się topił jeszcze przed spadnięciem na ziemię – śnieg to mimo wszystko jednak śnieg! Pomyśleli Hiszpanie i całe tłumy wyszły na ulice robić zdjęcia białego puchu – że tak sobie pozwolę zażartować.
Przyjechała do mnie rodzinka. Moi współlokatorzy zaproponowali nam wszystkim wspólną wycieczkę do oddalonego od mniej więcej 200 kilometrów Monasterio de Piedra. Po drodze zahaczyć mieliśmy jeszcze o kilka ładniejszych miast i miasteczek. Pomysł bardzo się nam wszystkim spodobał i umówionego dnia chwilę po dziewiątej wyjechaliśmy.
Droga
Pierwszym przystankiem naszej podróży było miasteczko o nazwie Siguenza. Miasteczko nastawione tylko na turystów. Dlaczego? Dlatego, że nie ma w tym mieście nic. Zatrzymaliśmy się na dole zbocza, przy starym, starym kościele. No nie był to najpiękniejszy kościół jaki w życiu widziałem. Zaczęliśmy wchodzić w górę miasta i po chwili znaleźliśmy się przy paradorze. Co to jest parador? Parador to hotel, który powstał w miejscu dawnego zamku/pałacu/klasztoru. Można go normalnie zwiedzać, ale są części przeznaczone tylko dla mieszkańców, do których jest zakaz wstępu. Ile kosztuje taka przyjemność? Za noc w takim hotelu trzeba zapłacić od stu kilku do kilkuset euro – wszystko zależnie od standardu pokoju. No i oczywiście to tylko nocleg – królewska restauracja, która znajduje się na parterze to zupełnie inny temat. Posiłki nie są wliczone w cenę.
Drugim przystankiem na drodze do celu było miasteczko o nazwie Medinaceli. Położone na wzgórzu miasto, które wita turystów rzymskim łukiem triumfalnym. Dookoła miasta, kiedyś, kiedy całe było otoczone murami postawiono trzy bramy. Pierwsza to właśnie łuk triumfalny, druga to brama chrześcijan a trzecia to brama muzułmanów. Miasto było położone w ważnym strategicznie punkcie dlatego długo o nie walczono. Czy ładne? Z bardzo ładnymi widokami, z bardzo ładnymi bramami do miasta i ciekawą zabudową. Warto, chociaż na chwilkę.
El Monasterio de Piedra
Parking oddalony jest od wejścia na teren turystyczny o jakieś pół kilometra. Turystów jest bardzo dużo, specjalnie wydzielone miejsca dla samochodów pozwalają jednak trochę nad tym wszystkim zapanować – pochwalam. Za wejście na teren parku krajobrazowego trzeba zapłacić 16 Euro od osoby, jak się za chwilę okazuje – jest warto.
Zaraz po wejściu na teren parku stoi kobieta z aparatem, która zachęca zwiedzających do zrobienia sobie zdjęcia. Chociaż zachęca to chyba jednak bardzo łagodne określenie. Jest bardzo nachalna i nie chce przepuścić osób, które nie zrobiły sobie zdjęcia. Po chwili zbiera się mały tłumek i wszyscy na raz przechodzą przed panią niezadowoloną panią fotograf.
W przewodniku po parku jest napisane, że całe zwiedzanie powinno zająć około 3-4 godzin. Nam zajęło cztery. Dlaczego? Powody są dwa. Po pierwsze – moja współlokatorka - urodzona fotomodelka, blogerka, instagramowiczka. Miejsce sprzyja robieniu zdjęć, widoki są nieziemskie (co widać na załączonych zdjęciach). Bardzo dużo prześlicznych wodospadów, które można wręcz dotknąć. Powód drugi – Grota Iris. Żeby dostać się do jaskini trzeba odstać swoje w kolejce. My mieliśmy akurat szczęście, znak, który był postawiony w miejscu, w którym zaczynaliśmy oczekiwanie pokazywał, że przybliżony czas oczekiwania to tylko półtorej godziny. No to czekamy.
Teoretycznie jaskinia to jaskinia, niby nic wielkiego. Wąskie tunele, w których trzeba iść gęsiego, wilgotne ściany, i prawie całkowita ciemność, w której widać tylko światełko z końca tunelu. Jeden moment sprawił, że ta jaskinia to było coś zdecydowanie więcej niż kolejna droga wydrążona w skale. W pewnym momencie wychodziło się za wodospadem, dosłownie. Wydrążona w skale dziura za wodospadem miała niewyobrażalnie piękne kształty. Światło słoneczne, które wpadało do miejsca gdzie byliśmy mieniło się różnymi kolorami co dawało jeszcze lepsze wrażenie. To był ten moment, dla którego warto było przejechać dwieście kilometrów i odstać półtorej godziny w kolejce.
Jeszcze jedno śliczne miasto
W drodze powrotnej zaplanowane mieliśmy odwiedzenie jeszcze jednego, ślicznego miasta. Trzeba było trochę zjechać z trasy, żeby dotrzeć do wioski, która nazywa się Chaorna, ale nasz kierowca upierał się, że naprawdę warto. Jako, że to on decydował w tamtym momencie gdzie jedziemy, zjechaliśmy z autostrady i pojechaliśmy w stronę tego pięknego miejsca.
Na pewno widzieliście kiedyś horror, który rozgrywa się w opuszczonym, skalnym mieście. Grupa turystów wjeżdża do takiego miasta, okna się zamykają, psy przestają szczekać i następuje cisza. Mam wrażenie, że co najmniej kilka takich horrorów zostało nagrane tam. Ale nie było na co czekać! Ahoj, przygodo! Pozwiedzajmy. Miasto było całkowicie wyludnione. Bardzo ładne ale na swój sposób przerażające. Wszystko zamknięte i opuszczone. Tylko jeden starszy pan siedział przy otwartych drzwiach swojego domu strugając coś w drewnie. Chętnie bym tam jednak wrócił! To miasto miało w sobie swój urok! Na noc bym tam nie został, ale chciałbym dowiedzieć się więcej.
Galeria zdjęć
Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Saragossa!
Jeżeli znasz Saragossa, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Saragossa! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.
Dodaj doświadczenie →
Komentarze (0 komentarzy)