Cztery dni w Londynie
Jak dostałem się do Londynu?
Sprawa była ciężka i kosztowała mnie sporo wysiłku ale udało mi się za swoje własne, ciężko zarobione pieniądze ogarnąć wycieczkę do stolicy Wielkiej Brytanii dla siebie i najbliższej rodziny na cztery dni. Wylot zaplanowany był na środek lutego czyli przerwę zimową w nauce – pogoda udała się perfekcyjnie bo kiedy w naszym pięknym kraju padał wielki śnieg, Londyn przywitał nas wiosną, o której tak rzadko na ulicach tego wielkiego słychać.
Najtańsze loty w tamtym momencie oferowały linie lotnicze WizzAir i tymi liniami zdecydowaliśmy się lecieć z Katowic do położonego spory kawałek od Londynu lotniska Luton. Wylecieliśmy z Polski bardzo wcześnie rano, żeby już tego samego dnia można było jeszcze pozwiedzać. Lot standardowo – około trzech godzin w ciasnym samolocie, żeby dostać się do celu.
Lotnisko docelowe nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak to w Madrycie czy Tureckie lotnisko Bodrum. Nie było zbyt wielkie ani zbyt śliczne ale od samego wejścia nastąpiło przestawienie języka. Wszechobecny Angielski to jest to na co ja czekałem najbardziej. Żeby dostać się z Luton do centrum Londynu można już z Polski kupić bilet na busa, który kosztuje mniej więcej cztery Euro. Busy odjeżdżają dosłownie co kilka minut a podróż trwa około czterdziestu minut więc naprawdę nie jest daleko.
Na mapie wydawało się bliżej
Już chwilę po dotarciu do centrum zdaliśmy sobie wszyscy sprawę, że Londyn jest naprawdę dużym miastem a to, co wydaje się być bardzo blisko siebie – wcale takie nie jest. Z busa wysiedliśmy przy Portman Square a dostać się musieliśmy do naszego hotelu po drugiej stronie Hyde Parku patrząc od centrum miasta. Zdecydowaliśmy się na spacer, w końcu nie można poznać miasta lepiej, prawda? Jadąc do stolicy Wielkiej Brytanii naprawdę przeba przygotować się na spore odległości, nie ma innej możliwości, jeśli nie jest się posiadaczem Oyster Card.
Kuba, zapytaj się pana!
Nasze Oysterki kupiliśmy sobie dopiero drugiego dnia pobytu w Londynie, kiedy dowiedzieliśmy się już naprawdę jak działają i na czym się mamy skupić. Jak się dowiedzieliśmy? Naprzeciwko naszego hotelu był mały sklep z prasą i oczywiście spytałem właściciela jak to jest z tymi kartami ale nie byłem przekonany co do jego wyjaśnień i nie zdecydowaliśmy się na zakup. Wszystko wyjaśniło się w trakcie naszej pierwszej jazdy Double Decker’em. Weszliśmy, żeby dojechać w jakieś dalsze miejsce i od razu wpadł pomysł, żeby zapytać się kierowcy, przecież on na pewno będzie wiedział! Nie staliśmy daleko od niego. Ogarnęliśmy listę pytań dotyczących kart i sposobu poruszania się po Londynie i poszedłem dopytywać. Nie zdążyłem nawet dokończyć zdania po Angielsku, kiedy usłyszałem od kierowcy – „Możesz mówić po Polsku, słyszałem jak rozmawialiście. Co chcesz wiedzieć?”. Wtedy dotarło do nas jak bardzo „polskie” jest to miasto. Dowiedzieliśmy się wszystkiego czego chcieliśmy. Wzięliśmy trzy, trzydniowe karty i ruszyliśmy w podróż, dalej jednak skupiając się bardziej na tym, żeby dużo chodzić piechotą.
Ścisłe centrum Londynu
Pierwszym oczywiście naszym celem było ścisłe centrum Londynu. Przybyliśmy na Trafalgar Square, z którego wszędzie było blisko na pieszo. Bardzo rzuca się w oczy wielokulturowość i różnorodność mieszkańców. Miałem wrażenie, że nieważne jak się wygląda, skąd pochodzi, jaki się ma kolor włosów czy skóry – wszyscy są faktycznie równi. Bardzo podobało mi się podejście jednego człowieka do drugiego – na takie traktowanie ludzi w Polsce chyba jednak będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.
Milioooony ludzi na ulicach, setki tysięcy samochodów ale wszystko śmiga płynnie, bez żadnej złości i napięcia. Może to dlatego, że światła drogowe to tylko wskazówka? Na czerwonym nie musisz stać, a kiedy masz zielone to nie znaczy, że samochód się zatrzyma. Nie dostaniesz mandatu za przejście na czerwonym świetle – po prostu samochody mają wtedy pierwszeństwo i jeśli zostaniesz potrącony – to Twoja wina. Jeśli samochód potrąci Cię jednak na Twoim zielonym to on zawinił – sprawiedliwe?
Duży Ben, Parlament i London Eye
Z tłocznego Trafalgar Square wystarczy spacer jedną ulicą, żeby znaleźć się pod Big Benem i przy budynkach parlamentu. To naprawdę robi wrażenie. Chociaż spodziewałem się, że wieża zegarowa będzie wyższa, efekt nadrobił parlament, który jest prześliczny. Położone nad samą Tamizą budynki aż zachęcają do bycia parlamentarzystą. Na moście już z daleka widać tłum fotografów amatorów, którzy robią pamiątkowe zdjęcia.
Po drugiej stronie Tamizy widać London Eye. Jedną z największych turystycznych atrakcji Londynu. Wielkie diabelskie koło, którego pełen obrót trwa około piętnastu minut. Bilety na tę atrakcję też można kupić już z Polski, a co więcej(!) w zestawie z Muzeum Madame Tussauds wychodzi taniej. Kolejka do wejścia szła całkiem sprawnie a przejazd kołem był wart swojej ceny. Pogoda się udała na tyle, że przez szyby w całkiem sporym wagoniku widać było całą panoramę Londynu. Polecam!
Opactwo, wiewiórki i pałac Buckingham
Opactwo Westministerskie robi ogromne wrażenie, jest naprawdę śliczne i w drodze spod Big Bena do Pałacu Buckingham warto odwrócić głowę. Po drodze jest też Saint James’s Park. Z czego jest znany? Z cechy bardzo podobnej do naszych warszawskich Łazienek. Po parku świętego James’a spaceruje baaardzo dużo wiewiórek przyjaznych ludziom. Świetne miejsce na przyjemne popołudnie. Wychodząc z Parku od razu widać Pałac Królewski – albo ten budynek, który zasłania Pałac? Muszę z ogromnym żalem stwierdzić, że Pałac Buckingham, na który czekałem ogromnie, zrobił na mnie bardzo słabe wrażenie. Potrzebuje konkretnego mycia bo to, co widzimy w telewizji bardzo różni się od tego co zastajemy na żywo.
Oxford Street i fasolki wszystkich smaków
Niedaleko centrum znajduje się ulica, która ma taką samą nazwę jak jeden z najbardziej znanych uniwersytetów świata. Rozpoczynająca się Łukiem Triumfalnym Oxford Street to raj dla kobiet z portfelami wypchanymi banknotami. Bardzo długa, „turystyczna” ulica, po której obu stronach ciągną się najróżniejsze sklepy. Niby nic wielkiego ale jest tam jedna rzecz, która przykuła i moją uwagę. Coś, czego nigdy nie znalazłem w Polsce a wiedziałem, że znajdę tam!
Bean Boozled, bo tak nazywają się fasolki wszystkich smaków, za które trzeba zapłacić około pięciu funtów za naprawdę niewielkie pudełeczko. Czy smaki są warte ceny? To zależy jak wysoko cenisz sobie smak zgniłego jajka czy przepoconych skarpet. Produktu naprawdę nie polecam osobom o słabych żołądkach. Ja bawiłem się świetnie, ale… to raczej zabawa na raz. Te dobre smaki naprawdę są dobre! Nawet pasta do zębów smakuje całkiem w porządku.
King’s Cross Station
Zwykła Stacja Kolejowa z magicznym efektem. Oddalona spory kawałek od centrum stacja znana doskonale wszystkim fanom Harry’ego Potter’a. Tam bardzo chciałem pojechać i udało się to już pierwszego dnia pobytu w stolicy. Żeby przenieść się do czarodziejskiego świata nie trzeba przechodzić przez bramki kolejowe. Przed wejściem do strefy odjazdów pociągów jest ustawiony wózek na bagaż, który „wbity” jest w ścianę tak, jakby przejeżdżał na peron dziewięć i trzy czwarte. Wózek nie robi wrażenia ani trochę, wrażenie robi pobliski sklep.
Duże pomieszczenie w stylu Harry’ego Potter’a wypełnione po brzegi gadżetami związanymi z czarodziejskim światem. Od elementów odzieży, repliki filmowych różdżek, breloczki i zawieszki do kluczy aż po wydania książek, które dostępne są tylko tam. Tak pięknych wydań Harry’ego nie widziałem nigdzie i myślę, że nigdzie takich już nie zobaczę. To jest jednak miejsce wyjątkowe i niepowtarzalne, w którym można poczuć element magii.
Dlaczego Tower Brigde jest przereklamowany?
Dlatego, że człowiek może poczuć się oszukany. Myślę, że jak ktoś wybiera się zobaczyć ten most, to zna chociaż trochę jego historię. Faktem jest, że ta historia opowiedziana jest jeszcze raz w bardzo przystępny i ciekawy sposób a dowiadujemy się o niej więcej i więcej w miarę wycieczki. Gdzie to oszustwo? Wchodząc na Tower Bridge dostajemy informację, że podłoga na górze jest przeszklona, więc widzimy wszystko co się dzieje na dole. Super, nie? Byłoby super, gdyby ta przeszklona podłoga miała większą powierzchnię niż metr na dwa metry. Dlatego też nie widzimy tego co się dzieje na dole, tylko mamy możliwość tam szybko spojrzeć bo ludzi też nie jest mało.
Tower of London, które znajduje się niedaleko słynnego mostu warto zobaczyć chociaż z zewnątrz – gdybyśmy mieli odrobinę więcej czasu i mniej rzeczy do zobaczenia na liście na pewno byśmy odwiedzili też środek. Fajnie też wygląda Teatr Szekspirowski, który widać w trakcie spaceru przy rzece. To, co można było zobaczyć w Internecie, w tym wypadku faktycznie wygląda tak samo.
Camden Town
To chyba najbardziej kolorowa część Londynu. Wzdłuż głównych ulic tej dzielnicy widać od groma różnokolorowych budyneczków. Każdy z budyneczków na dole ma sklepy, które są przeznaczone dla specjalnych grup odbiorców. Obok sklepów z ubiorem dla gotów można znaleźć sklep z ubiorem dla „landrynkowych lal”. Różnorodność tego wszystkiego i fakt, że nigdzie indziej tego nie ma sprawia, że miejsce jest bardzo warte odwiedzenia. Myślę, że godzinka, no góra dwie spokojnie starczą na to, żeby zobaczyć to co trzeba.
Muzeum Madame Tussauds
Wejście do tego miejsca kupiłem już w Polski – tak jak wspominałem – w komplecie w wejściem na London Eye. Wejściówki przyznawane są na konkretną godzinę a w środku tłumy turystów ale mogę zagwarantować, że nigdzie indziej na świecie nie ma tak realistycznych figur woskowych jak w tym muzeum. Tutaj możesz usiąść za biurkiem w gabinecie owalnym obok prezydenta Obamy czy zapozować do zdjęcia z brytyjską rodziną królewską. Miejsce, które na pewno będę pamiętał.
Muzeum Sherlock’a Holmes’a
Mieszczące się przy Baker Street muzeum słynnego detektywa inspirowane jest opisami z książek Sir Arthur Conan Doyle’a ale bardzo mnie zawiodło. To zwykły sklep z rupieciami – niestety. Tak jak byłem zachwycony sklepem utrzymanym w klimacie Harry’ego Potter’a, ten w ogóle nie sprostał moim oczekiwaniom. Sherlock zasługuje na coś więcej, tutaj zmarnowano potencjał postaci.
Podsumowanie
Byłem w Londynie tylko cztery dni. Cztery intensywne dni, które spędziłem na nogach od rana do późnego wieczora. Dni, w których wstawałem o godzinie siódmej rano i kładłem się spać po dwudziestej trzeciej, żeby tylko mieć siłę na kolejny dzień. Cztery wyjątkowe dni, które dały mi choć trochę spojrzeć na to jak wygląda życie w Londynie i jak żyje miasto. Na pewno tam wrócę, mam nadzieję, że na dłużej.
Oczywistym jest, że odwiedziliśmy i zobaczyliśmy jeszcze masę innych miejsc, których nie udało mi się zmieścić w tym wpisie. Myślę, że jeszcze wrócę do napisania czegoś więcej o Londynie - w tym mieście się zakochałem.
Galeria zdjęć
Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Londyn!
Jeżeli znasz Londyn, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Londyn! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.
Dodaj doświadczenie →
Komentarze (0 komentarzy)