Podczas mojego urlopu zrobiłem wiele szalonych rzeczy po raz pierwszy, a jedną z nich było spuszczenie pary i nie ustalania szczegółów wyprawy czy wycieczki co do minuty.
Rezultatem tego była nieoczekiwana wyprawa do miejscowości Devín, jest to mała miejscowość, która leży na prawym brzegu rzeki Dunaj na Słowacji. Sama wyprawa była zainicjowana tym, że udało mi się zwiedzić Bratysławę w krótszym czasie niż przewidywałem, aby nie marnować czasu na siedzenie czy zwiedzanie mało interesujących uliczek postanowiłem się wybrać poza miasto i jeszcze coś zobaczyć. Długo nie myśląc obrałem na cel zniszczony Zamek Devin, który z informacji wyczytanych z telefonu wydał mi się bardzo interesujący, ze względu na jego historię czy samo umiejscowienie.
Dotarcie do samego zamku jest bardzo proste i można zrobić to w dwojaki sposób:
Ja zdecydowałem się na wyprawę autobusem, gdyż autobus startuje z Bratysławy z głównego dworca pod Mostem SNP. Pod mostem jest rozpiska z autobusami oraz biletomat, więc nie ma problemu z nabyciem biletów informacje na biletomacie są w języku angielskim, więc każdy da radę. Co do biletu kosztował około 1,8 euro. Sam autobus jedzie do Devin z 20 minut, po drodze przejeżdżamy przez bardzo urokliwe zabudowania, które z czasem zmieniają się w las. Co ciekawe w każdym autobusie w którym jechałem system wyświetlał przystani i mówił co to za przystanek, a zaraz po był angielski speaker było to bardzo pomocne nie mogę powiedzieć.
Po dojeździe do Devin, kierujemy się szlakiem który jest wyznaczony, a także widać górujące ruiny zamku więc trudno jest nie trafić do niego.
Wejście na zamek kosztuje 5 euro, ale jest warte widok ruin, widok na Dunaj, Bratysławę czy w oddali na ogromne fermy wiatrowe przy Austriackiej granicy coś niezwykłego.
Samo zwiedzanie ruin nie zajmuje zbyt dużo czasu z godzinkę, więc wybrałem się na spacer wzdłuż Dunaju okrążając zamek i zachodząc do miasta. Gdzie to uderzyłem do pierwszego napotkanego baru i to był mój bar :D był w nim klimat, byli normalni ludzi zero turystów. A co najważniejsze tanie piwo 0,4l kosztowało 1,2euro miejsce nazywa się Pension and restaurant U Srnčíka bardzo polecam jeśli chcecie odpocząć i napić się Słowackiego piwa.
W między czasie okrążając zamek trafiłem na tablice z szlakami turystycznymi na pobliską "górkę" Devínska Kobyla, górką w tak zwanych małych karpatach. Czas tego dnia działał na moją korzyść : ] widać kto rano wstaje, ten ma czas na zwiedzanie, bo miałem jeszcze 10 godzin do autobusu powrotnego do Polski.
Od restauracji na górę prowadzi czerwony szlak oznaczenia są bardzo wyraźne oraz blisko siebie, więc tak naprawdę nie potrzebujemy mapy, GPS po prostu idziemy znaczek za znaczkiem. Gdy uda nam się wyjść z miasta, dopiero zaczyna się prawdziwa przygoda, trasa nie jest zbyt wyboista, głównie idziemy leśną ścieżką. Wejście na górę od momentu opuszczenia restauracji zajęło mi z 40 minut, chociaż tablica mówiła o półtorej godziny. Czuje ze moje tempo byłoby dość dobre, bo 40 minut mi to zajęło, ale na samej górze czułem się bardzo wymęczony, aż potrzebowałem dłuższej chwili by nie tylko nacieszyć się widokiem, ale także by złapać oddech.
Z samej góry są dwa zejście powrót w dół tym samym szlakiem lub XD dalsze podążanie czerwonym szlakiem. Osobiście polecam dalszą podróż szlakiem, jeśli go wybierzecie zostaniecie wynagrodzeni dojściem do wielkiej anteny. A w moim przypadku spotkałem przy tej antenie Słowaka który sobie biegał, był zaskoczony moją osoba i ucielismy sobie małą pogawędkę. Kolega był na tyle super że powiedział mi że jeśli dalej będę szedł szlakiem to dojdę do opuszczonej bazy rakietowej Raketova Zakladna Devinska Kobyla, tak naprawdę na terenie której już byłem i tutaj sprawa anteny się wyjaśniła hahah.
Dalsza podróż była czymś odjechanym płot z drutem kolczastym, zarośnięte budynki, puste silosy oraz hangary obdarte do zera z metalu, ubarwione tylko przez graffiti i ząb czasu. Człowiek w tym miejscu może poczuć się jak w filmie post-apo. Samo wejście do jednego z kompleksów powodowało ciarki na moim ciele, niekoniecznie z powodu tego że coś tam mogło być, ale z powodu, że mnogość korytarzy, otaczająca ciemność oraz szyby w dół ziemi które tak naprawdę nie wiadomo gdzie się kończą. Więc w razie wypadku, pomoc mogłaby nie przyjść, ale jak to bywa jest ryzyko jest zabawa. Takich opuszczonych budynków podczas podążania szlakiem jest kilka, albo nawet kilkanaście. Wchodziłem tylko do kilku z nich.
W dalszej drodzę szlak prowadzi nas do pobliskiego miasta Dúbravka, które można nazwać w moim mniemaniu przedmieście Bratysławy. Z tego miasta kursują tramwaje oraz autobusy, które mogą nas zawieźć z powrotem pod most SNP.
Była to jedna z tych przygód wypadów, które polecam każdemu. Zwykłe zwiedzanie Bratysławy przemieniło się w coś wyjątkowego, polecam oderwanie się od własnych planów i podjęcie ryzyka. Gdybym miał więcej czasu na pewno spędził bym go jeszcze więcej w okolicach góry, a nie koniecznie błądząc po Bratysławie.
Pozdrawiam,
Patryk.