Have you made up your mind about your destination? The best accommodation deals are being booked fast, don’t let anyone keep ahead!

I want to find a house NOW!

Klimaty Azerbejdżanu

Opublikowane przez flag-pl Witek Żak — 6 lat temu

0 Oznaczenia: flag-az Erasmusowe doświadczenia Baku, Baku, Azerbaijan


Pięcioosobową grupą znajomych polecieliśmy na tydzień do Azerbejdżanu, w środku roku akademickiego.

Położona w kilkudziesięciometrowej depresji stolica tego kaukaskiego państwa zdecydowanie przekroczyła moje w sumie niewielkie oczekiwania. Od wielu lat Azerbejdżan oraz jego oligarchia bogacą się dzięki eksploatacji swoich złóż naftowych. Uzyskane w ten sposób pieniądze, jak przystało na kraj postsowiecki, wydawane są na nieproporcjonalne w stosunku do reszty kraju (oraz w stosunku do rzeczywistych potrzeb mieszkańców) upiększanie stolicy. Monumentalne, majestatycznie kamienice i budynki z dumą stroją miasto. Późnym wieczorem, gdy ulice szybko się wyludniają, doskonale wykonana iluminacja nadaje im białej, anielskiej barwy. Niektóre spośród rozlicznych skwerków, zaułków i parków częściej odwiedzane są przez energicznie się krzątający personel skrupulatnie usuwający pojedyncze niedopałki, niż przez mieszkańców. Miejska arystokracja, wyrosła głównie na czarnym złocie, bawi się we własnych, luksusowych apartamentach, restauracjach i hotelach, biedota zaś po swoim kilkunastogodzinnym dniu pracy myśli prędzej o posiłku i śnie, niż o przyjeżdżaniu z przedmieść do centrum na spacery. Szkoda – skwery są zaplanowane w detalach, bardzo estetyczne i obrosłe różnoraką zielenią; z kolegami spędzaliśmy tam czas z wielką przyjemnością. Nad całym tym rozległym obszarem królują trzy majestatyczne wieżowce – „Języki ognia”, na których rotacyjnie wyświetlane są wieczorami piękne iluminacje. Każda z zabłąkanych o północy dusz uraczyć się może między innymi pięknie falującą na każdym z tych wieżowców animowaną flagą Azerbejdżanu.

klimaty-azerbejdzanu-6d1e8129ea25dabc59f

Całość zrobiła na mnie mocne wrażenie. Choć ważne powody każą mi sądzić, że to nie procesy rynkowe, lecz centralny planista doprowadził Baku to tego fantastycznego stanu, to przez długi czas prowokacyjnie, choć z pełnym wewnętrznym przekonaniem twierdziłem wśród znajomych, że Baku jest najpiękniejszym w sensie estetycznym miastem, jakie w moim dość krótkim dotychczasowych życiu przyszło mi odwiedzić.

Dzika – na europejskie standardy – prowincja nie mogła jednak pozostać przez nas niezbadana. Któregoś dnia udaliśmy się do Sumgajtu, miasta położonego kilkadziesiąt kilometrów na północ od Baku, po drugiej stronie Półwyspu Apszerońskiego. Choć zdążyłem już otrzymać ostrzeżenie, że „nic tam nie ma” (o czym zresztą świadczył nasz przewodnik, pomijający istnienie tego miasta wymownym milczeniem), to mogło mnie to raczej dodatkowo zachęcić, niż zniechęcić. Tego typu miasta dużo lepiej opowiadają o prawdziwym życiu ludzi w danym państwie niż najpopularniejsze turystyczne destynacje.

Wzbudzaliśmy nie lada zainteresowanie, krocząc – w towarzystwie Asi, jasnowłosej kobiety! – ulicami tego miasta. Eksplorowaliśmy oferty lokalnych supermarketów (nie znajdując niestety żadnych produktów z polskiego importu – w odróżnieniu od przedmieść Baku, w których natknęliśmy się na sprowadzony znad Wisły sok z granatu). Dumnie sunęliśmy przez targ, z góry patrząc na baranie łby oraz kopyta i przedziwne owoce, które autochtoniczna ludność próbowała sprzedać swoim pobratymcom. Radośnie żonglowaliśmy wielkimi miejscowymi szyszkami i spożywaliśmy ze swoistym kefirem („ayran”) lokalne kebaby – doskonałe w smaku i rozśmieszające ceną. Wypiliśmy nawet po kawce w knajpce na szczycie wdzierającego się w Morze Kaspijskie mola. Na moją prośbę – wobec głosów dopraszających się wieczorem powrotu do naszego hostelu w stolicy – przeszliśmy się jeszcze nadmorskim bulwarem, wokół którego azerscy robotnicy wznosili luksusowe hotele, rzucając drabinami z najwyższych pięter szkieletów powstających budynków.

klimaty-azerbejdzanu-ee27b95eaa484b43a67

klimaty-azerbejdzanu-950a81cb18332457d2a

klimaty-azerbejdzanu-251dcc49c6062ce78f1

Kiedy minęliśmy stadion, na którym trening odbywała drużyna z najwyższego szczebla rozgrywek azerskich, musieliśmy (choćby ze względu na Czarka, który gra w polskiej trzeciej lidze) zajrzeć chociaż na chwilkę. Naszą obecnością na pustych trybunach zainteresował się sam prezes klubu – najlepiej rozmawiający w języku angielskim Azer, jakiego w tym kraju spotkaliśmy. Po zrobieniu sobie z nim obowiązkowegoselfiei wzajemnego życzenia wszystkiego najlepszego, znaleźliśmy taksówkę i za grosze udaliśmy się na dworzec autobusowy.

klimaty-azerbejdzanu-b3fe83f4455e50f4f89

Bardzo polecanym odruchem w podróży jest notoryczne klepanie się po kieszeniach, w których znajdują się portfel i telefon, a w tłumach – wręcz niezdejmowanie rąk z tych kieszeni. Kiedy opuściwszy taksówkę przeszliśmy 20 metrów, stuknąłem się w prawą kieszeń jeansów z teoretycznie znajdującym się tam portfelem. Kieszeń okazała się podejrzanie płaska. Nie jestem zwolennikiem natychmiastowych alarmów, więc najpierw zacząłem przeczesywać swoją torbę, nie zatrzymując zmierzających zdecydowanym krokiem w kierunku wejścia do dworca kolegów. Gdy po wstępnym rekonesansie nie znalazłem go i przystanąłem, by przejrzeć każdą szparę torby, wolałem już wstępnie uprzedzić ekipę o brakującym przedmiocie. Koledzy natychmiast podbiegli do miejsca, gdzie zostawiła nas taksówka – kierowca niestety zdążył już odjechać.

Następną godzinę spędziliśmy przeczesując po ciemku miejsce, w którym zostaliśmy wysadzeni oraz jeżdżąc z innymi kierowcami do postoju, na którym złapaliśmy poprzednią taksówkę, aby pełniących tam dyżur kolejnych taksówkarzy błagać o przysłanie tego, który wiózł nas. Gdy przyjechał, spenetrowaliśmy dokładnie podłogę i wszystkie schowki wokół miejsca, na którym siedziałem. Nadaremnie. Portfel, wyśliznąwszy mi się przy wysiadaniu z kieszeni, zapadł się pod ziemię.

Zgubienie portfela podczas najdzikszego dnia w najdzikszej podróży dotychczasowego życia, na azerskiej prowincji jest uczuciem, którego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Wprawdzie nie miałem w nim paszportu, ale znajdował się w nim szereg dokumentów, których nowe wyrabianie musiałoby kosztować mnie sporo pieniędzy oraz biegania z papierkami. To pierwsze nie było dobrą wiadomością dla studenta, a to drugie – dla leniucha (tym drugim jestem chyba nawet bardziej niż tym pierwszym). Przyznaję, że w tej sytuacji czekały mnie dni z wielką gulą w gardle.

Następnego dnia, wobec niezbyt dobrego samopoczucia Asi, została ona ze swoim chłopakiem, Bartkiem, w naszym pokoju hostelowym, podczas gdy Czarek, Adam i ja udaliśmy się popołudniem do parku narodowego „Qobustan”. Pracownik parku podwiózł nas „na stopa” pod same kamienie, na których widniały liczące sobie kilka tysięcy lat malowidła, choć nas faktycznie dużo bardziej zainteresował widok na Morze Kaspijskie. Gdy wspomnieliśmy Azerowi o rzekomo znajdujących się w pobliżu wulkanach błotnych, zaproponował, że za w sumie drobną opłatą chętnie nas do nich zawiezie. Poruszaliśmy się 30-letnią ładą po błotnistych bezdrożach, brudząc to białe auto niemiłosiernie i wielokrotnie balansując na granicy zakopania się. Po dość długiej jeździe drogą istniejącą co najwyżej umownie, przy akompaniamencie różnorodnej muzyki – od jazzu aż po rosyjskie oraz azerskie romantyczne szlagiery – dotarliśmy na miejsce. Przybycie zostało zamarkowane pięknym dryftem w błocie z lecącym w tle dość głośno azerskim disco oraz z zachodzącym słońcem za horyzoncie. W dotychczasowym życiu każdego z naszej trójki – bezsprzecznie było to koniec świata zarówno w sensie geograficznym, jak i emocjonalnym. Nasz kierowca okazał się niezmiernie sympatyczny i podzielił się z nami wieloma ciekawostkami na temat niezbyt przez siebie lubianego układu władzy, który postawił wzdłuż prowadzącej z Baku na południe drogi szczelne mury, powodując ogromne straty przydrożnych sklepików. Rzekomym celem było, by „prezydent nie widział biedy swoich obywateli”. Bardzo interesujący pogląd.

klimaty-azerbejdzanu-c6aa80eb35c0cfc8235

klimaty-azerbejdzanu-48a8c891eabc4119c4c

Wszystkie te wydarzenia, choć niezmiernie ekscytujące, znacząco gasił fakt zniknięcia mojego portfela. Bardzo utrudniało mi to rozkoszowanie się kolejnymi przygodami. Jak na złość jednak – niesamowite wrażenia nie chciały przestać występować. Kolejny dzień miał również zawalczyć o miano najlepszego w dotychczasowym życiu.

Wstaliśmy okropnie rano, aby złapać pierwszy autobus do miejscowości Quba, położonej już nieco dalej na północ. Poza tym, że było to kolejne miasto bez jakichkolwiek turystycznych atrakcji, stanowiło ono przystanek w drodze do miejscowości Hinalug.

Hinalug: „azerskie Machu Picchu”, niespełna dwutysięczna wioska, nieprzerwanie zamieszkana od kilku tysięcy lat. Dopiero od kilkudziesięciu lat prowadzi do niej droga, dopiero od kilku lat jest ona asfaltowa – dojazd do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Quby trwa już tylko kilka godzin, a nie, jak dawniej, cały dzień czy kilka pełnych dni (w czasach, gdy drogi nie było wcale). Dzięki temu bezprecedensowemu odizolowaniu Hinalug, unikatowy element kaukaskiej mozaiki, wykształcił swój własny język, zupełnie niepodobny do azerskiego i brzmiący niczym złe zaklęcia rzucane na zachodnioeuropejskiego turystę, który ośmielił się znieważyć swoją obecnościąsacrumtego miejsca. O istnieniu wioski dowiedziałem się z książki podróżniczej „Toast za przodków” Wojciecha Góreckiego i od tego czasu dostanie się tam było jednym z moich głównych turystycznych zamiarów.

Los nie zamierzał jednak łatwo mnie tam dopuścić. Gdy dojechaliśmy do Quby, położonej już ponad kilometr nad poziomem morza, zaskoczył nas listopadowy śnieg. Na dworcu dopadła nas zgraja taksówkarzy, której łamanym rosyjskim zakomunikowałem nasze plany. Nieustraszeni w negocjacjach z klientem, zlękli się jednak natychmiast, słysząc o Hinalugu. Stwierdzili zgodnie, że dziś jest pierwszy dzień, w którym żaden z nich już się nie odważy tam udać z racji śniegu, oblodzenia i tym podobnych. Z pewnością nie można było tego tak zostawić. W naszej pięcioosobowej ekipie zapanował jednak na chwilę defetyzm. Pierwszą taksówkę wzięliśmy więc do lokalnej dzielnicy żydowskiej – skąpo opisanej w przewodnikach, budzącej jednak moje ogromne zainteresowanie.

Na miejscu można było dokładnie zobaczyć, dlaczego przewodniki stroniły od rozpisywania się na temat tego miejsca – w sumie była to bowiem biedna jak wszystko w Azerbejdżanie gromada budynków nieodznaczających się szczególnymi walorami estetycznymi. Gdy chciałem skierować się na wzgórze, by przyjrzeć się bliżej osamotnionym żydowskim nagrobkom, zostałem powstrzymany przez towarzyszy podróży – dzień w listopadzie jest krótki i zdecydowanie wchodził już w swoją drugą fazę, a my nie mieliśmy nawet planu, jak dostać się do Hinalugu. Tymczasem padający przy dodatniej temperaturze śnieg topił się, tworząc wielkie kałuże. Zaczęły nam przemakać buty.

klimaty-azerbejdzanu-949c1ac5acd03f9cf68

klimaty-azerbejdzanu-14b281b20f80f613a4c

Jestem człowiekiem uzależnionym od dostępu do internetu i bez kompleksów się do tego przyznaję, kiedy więc przyjechałem na tydzień do Azerbejdżanu jasnym dla mnie było, że muszę zainwestować w lokalny numer i suty pakiet danych. Po kraju jeździłem od tego czasu z wiecznie włączonym transferem. W zupełnie opustoszałej dzielnicy żydowskiej, nurzając swe stopy w mroźnych kałużach, mierząc się z defetyzmem co niektórych członków zespołu, upływem czasu oraz znacznym oddaleniem od jakichkolwiek pojazdów (nie wspominając o mogących nas podwieźć do centrum taksówkach) poczułem wibrację w kieszeni.

- Czy przebywa pan obecnie w Azerbejdżanie? – pytał mnie tajemniczy Facebookowy profil osoby z pisanym grażdanką nazwiskiem i wskazującym raczej na „fejkowe” konto zdjęciem profilowym.

Nie mogłem tej pani – jak sugerowało figurujące na końcu jej nazwiska „-yeva” – zaprzeczyć.

Szybko okazało się, że pisze do mnie pracowniczka ambasady polskiej w Baku (którą to ambasadę zresztą minęliśmy podczas jednego z pierwszych dni zwiedzania), mająca w dłoniach mój portfel, dostarczony z Sumgajtu przez azerską policję.

Zacząłem tańczyć z radości, chlapiąc beztrosko naokoło swoimi przemokniętymi już doszczętnie butami. Na szczęście nie skompromitowałem swoją postawą polskiej ojczyzny, wiernie służącej mi za granicą w potrzebie, w oczach żadnego okolicznego Żyda czy Azera – ulice były zupełnie wyludnione.

- Niech pan przyjdzie odebrać.

- A kiedy mają państwo otwarte? Dziś, w piątek, wracam do stolicy dopiero późnym wieczorem, a w poniedziałek mam wylot bardzo wcześnie rano.

- To niedobrze. W takim razie ma pan tutaj numer konsula, proszę się z nim skontaktować.

- Nie mam środków na koncie – broniłem się. Prawda taka, że nie chciałbym na tego typu połączenia wydawać pieniędzy, a poza tym miałem wciąż azerską kartę, która choć skwapliwie dostarczała mi pakietu danych, to jednak zdecydowanie odmawiała mi jakichkolwiek połączeń wychodzących i pisania wiadomości.

- No więc dobrze. Wyślemy naszego szofera do pańskiego hotelu. Proszę podać adres.

Podałem adres i przeżyłem po raz któryś już najszczęśliwszy dzień swojego życia. Ze świadomością, że nie będę tracił czasu ani ponosił kosztów wyrabiania nowych dokumentów złapałem nam potwornie zdezelowaną taksówkę – ładę, która zawiozła nas na targ. Kupiliśmy sobie ocieplane kalosze, zjedliśmy po kebabie z domowej roboty „ayranem” (co było w sumie dość niebezpieczną operacją) i udaliśmy się w poszukiwanie śmiałka, chcącego zawieźć nas do Hinalugu przez góry, doliny i przełęcze, śnieg i lód, zawieje i zamiecie.

klimaty-azerbejdzanu-9a87f21ea96ba13fdbe

Pierwszy spytany kierowca ściągnął kogoś, kto znał rosyjski. Drugi zaprowadził nas do kolejnego, który zaprowadził nas do kolejnego. Z tym ostatnim negocjowałem (jak zwykle już – łamanym rosyjskim). Wynik: płacimy 60 manatów (wówczas jakieś 150 zł) za całą wycieczkę, w obie strony, z uwzględnieniem dwóch godzin na zwiedzanie. Jeżeli złapie nas policja i będzie chciała wystawić mandat za przewożenie ponadprogramowej liczby pasażerów, to łapówka (nie mandat) przechodzi na nas. Okazało się to bardzo uczciwym układem ze strony rozmówcy (ostatecznie bowiem zawiózł nas jeszcze inny kierowca: rodowity mieszkaniec Hinalugu, przypominający rysami twarzy bardziej Mongoła niż Azera). Wkrótce po wyjeździe za miasto przedzieraliśmy się przez dziewiczą, kilkudziesięcio-centymetrową warstewkę śniegu, prąc pod górę, na skraju potężnej przepaści, na zmianę na pierwszym oraz na drugim biegu przez ponad dwie godziny do celu. Były nawet fragmenty, gdzie z naszej łady typu „niwa” musieliśmy wysiadać, gdyż kierowca bał się, że się ześlizgnie i koniecznie chciał odciążyć pojazd.

klimaty-azerbejdzanu-654da1ed703893678aa

klimaty-azerbejdzanu-690fe9aa093e07264f5

Docelowa wieś zrobiła na nas nieprawdopodobne wrażenie. Podczas gdy w Baku, położonym przecież pod poziomem morza, wiatr potrafi zaginać uszy turystom, tutaj, na ponad dwóch tysiącach metrów nad poziomem morza, powietrze było tak nieruchome, że można byłoby grać w badmintona. Z wioski na wzgórzu, którego stoki wypełnione były cmentarzami, rozpościerał się przepiękny widok na otaczające góry, oświetlane przebijającym miejscami przez chmury słońcem.

klimaty-azerbejdzanu-2456ed8443eda16813d

Tak wygląda spełnianie marzeń.

Po kilkunastominutowym spacerze po wioseczce, zabudowanej kilkusetletnimi kamiennymi domami (wyczerpującym w zasadzie wszelkie jej atrakcje) zostaliśmy przez jednego z rodowitych mieszkańców zaproszeni na ponad godzinę na kawę oraz pogawędkę. Pan mówił do nas po rosyjsku, ja próbowałem do niego mówić po rosyjsku, a całą reszta prosiła, żebym tłumaczył to, co udało mi się zrozumieć. W salonie, w którym raczono nas poczęstunkiem, straszył w rogu wielki wypchany sęp, a w przedpokoju – portret obecnego prezydenta Azerbejdżanu. O dziwo – nasz gospodarz nie próbował nam niczego sprzedać; no, może poza noclegiem, gdybyśmy się jednak zdecydowali nie wracać do stolicy. Na znak wdzięczności dostał od nas szalik kibica polskiej reprezentacji piłkarskiej. Jako, że pocztą pantoflową informacje o miejscu pobytu turystów rozchodzą się szybko, nasz kierowca zadzwonił do naszego gospodarza i poprosił go o pogonienie nas, bo nie chciał wracać po ciemku.

klimaty-azerbejdzanu-defaf2eebce090646aa

klimaty-azerbejdzanu-ed48b347027bf9281ce

Gdy dojeżdżaliśmy do Quby – ściemniło się i tak. Kierowca hinalugczyk przekazał mi do telefonu kogoś, kto spytał, czy chcemy wracać do Baku – bowiem nie było już autobusów o tej porze. Potwierdziliśmy chęć – więc okazało się, że brat naszego kierowcy z przyjemnością nas tam za 40 manatów (niecałe 100 zł) zawiezie. Przesiedliśmy się do przestronnego mercedesa i jedyną dobrze w tym kraju przygotowaną drogą sunęliśmy już za chwilę do stolicy, zmęczeni, ale szczęśliwi. Mercedes nie wyłamał się zresztą od zasady tego dnia, że wszystkie wiozące nas samochody miały pęknięcie na przedniej szybie.

klimaty-azerbejdzanu-8b3a4d12edf1d0f5741

W hostelu, na recepcji, czekała na mnie opasła koperta z logo ambasady Rzeczypospolitej. W środku znalazłem mój portfel, który przez ostatnie dwa dni zwiedzał Azerbejdżan osobno.

klimaty-azerbejdzanu-c01f053381a8fa1f1c1

Nie zginęło nic – nawet najgrubsze banknoty i najdrobniejsze monety lokalnej waluty.


Galeria zdjęć


Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Baku!

Jeżeli znasz Baku, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Baku! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.

Dodaj doświadczenie →

Komentarze (0 komentarzy)



Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!