Moja wielka Azjatycka przygoda. Szlakiem jedwabiu i bazarów!
Moja wielka Azjatycka przygoda. Szlakiem jedwabiu i bazarów!
Była nas trójka (miejscami czwórka) - postanowiliśmy wyruszyć w drogę bez pomocy biura podróży, ze starym przewodnikiem National Geografic poświęconym Azji Centralnej i słabą znajomością cyrylicy. Jak się później okazało to i tak wystarczyło, a i nasza odpowiedź na pytanie: Ты говоришь по-русски? (Czy mówisz po rosyjsku?), nemnożko (немножко), wywoływała śmiech i dalej już jakoś szło – w każdym języku świata i bez języka. Zapraszam do mojego Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu (z Pamirem) i Uzbekistanu. Jedyne czego żałowałam w trakcie tej wyprawy, to tego, że mamy za mało czasu – prawie cztery tygodnie to zdecydowanie za mało.
Kazachstan
Pierwszy punkt programu, stolica - Ałmaty lub Ałma-Ata i couchsurfing u Joseph’a – który okazał się Teksańczykiem zakochanym w Kirgistanie. Zatem po iście amerykańskim śniadaniu, wyruszyliśmy w poszukiwaniu azjatyckiej przygody i tak zawitaliśmy na Zielony Bazar, gdzie aż kręciło się w głowie od zapachu przypraw, mięs, kwiatów, wypieków. Bardzo tłocznie i kolorowo. Pierwszy w życiu, świeżo kupiony, szafran ląduje w plecaku.
Ałmaty okazują się bardzo małym miasteczkiem, w którym nie ma może zbyt wielu zbytków, są za to bardzo przyjaźni ludzie, z sercem na dłoni. Gdy nie potrafiliśmy znaleźć drogi do mieszkania naszego hosta, wielu ludzi w drodze próbowało nam pomóc, jedna Pani odwiozła nas pod drzwi, twierdząc, że to daleko — jak się okazało trzy minuty drogi.
W Kazachstanie staramy się o specjalną wizę / przepustkę na wjazd do Pamiru (to piękne, acz niebezpieczne góry, z powodu różnych czynników atmosferycznych drogi tam są bardzo trudno przejezdne). Cena tej wizy jest „negocjowalna” – zatem po krótkich targach w ambasadzie, z wizą w kieszeni opuszczamy Kazachstan.
Symbolem Kazachstanu jest tradycyjna czapka na upalne dni, tylko dla mężczyzn: kołpak - zdjęcie w załączniku. Choć takie nakrycia głowy spotykaliśmy także w Kirgistanie i kolejnych krajach.
Kirgistan
Biszkek – to główne centrum wypadowe, dla nas, stąd wyruszymy nad jezioro Song Kul i dalej w Pamir. Także tutaj czeka nas serdeczne przywitanie gospodyni z couchserfingu - Diany, która służy nie tylko pomocą co do tego, jak i co warto zobaczyć, ale również przepisami na pyszne dania (Plov) i samymi domowymi produktami.
Biszkek od pięknego centrum, z ładną architekturą, wielkimi flagami, ogrodami i fontannami, po ogromny bazar, pełen chaosu – jedzenia, mleka prosto z beczki, ubrań, butów, i innych cudowności.
Na końcu artykułu znajdziecie zdjęcia ciekawostek prosto z bazaru (buty iPhone i szyld gier hazardowych).
W Biszkeku po raz pierwszy w życiu udało się nam zakosztować Kumysu – czyli zsiadłego kondkiego mleka. Bardzo smaczny przysmak, przypominający swym smakiem kefir. Przypadł nam do gustu.
Jak już wspomniałam, Biszkek był tylko małym odpoczynkiem przed kolejnym, bardziej intensywnym punktu naszego programu, to jest konnej wyprawy nad jezioro Song Kul, z krystalicznie czystą wodą. Poniżej nasza mapa dojazdu, od przewodnika i właściciela naszego hostelu. W tej części wycieczki dołączył do nas Daniel – Szwajcar w podróży już od kilkunastu miesięcy, który okazał się cenną studnią wiedzy i miłym TOWARZYSZEM.
Wsiedliśmy na konie i wio!
Przepiękne jezioro, włochate Jaki, mój odważny koń Fidel, nocleg w kirgiskiej jurcie, uśmiechnięci ludzie i gwiazdy tak nisko nad głową, to właśnie mój Kirgistan.
Tadżykistan – Pamir – Murghab
Pamir – to góry, długo nic i w końcu Murghab. Drogę wiodącą przez Pamir to słynna Pamir Highway, słynna głównie z tego, że często jest tam niebezpiecznie, droga osuwa się, jest skalna, bardzo łatwo się zgubić wśród tego pustkowia. Dlatego dość rozsądnie postanowiliśmy wynająć auto z kierowcą, który znał niebezpieczeństwa i co najważniejsze drogę. Kilkugodzinna jazda jeepem była fascynująca, strome podjazdu zjazdy, zmieniające się kolory i kształty gór – coś niesamowitego.
Gdy dojechaliśmy do Murghab spotkaliśmy fantastycznych ludzi, którzy byli ciekawi nas i chętnie wdawali się w rozmowy, czy chociażby wymieniali pozdrowienie: As-Salaamu-Alaikum. Trochę inny świat i piękny spokój – Murghab okazał się moja największa miłością – i nie tylko moją.
Nie ma co ukrywać, jest bardzo biednie, nam turystom jak zawsze trafia się luksus, możemy się wykąpać w misce ciepłej wodzy, wody, którą właściciel naszego hostelu – nauczyciel angielskiego w pobliskiej szkole – podgrzewa kilka godzin, paląc drewnem pod ogromnym metalowym baniakiem z deszczówką. Od czasu do czasu mamy prąd, można podładować baterie, power banki, telefony – ach problemy pierwszego świata.
Poszliśmy w góry, wspinaczka nie należy do najłatwiejszych, bo stoki to rozkruszone skały — żwirek, po którym buty zjeżdżały, trudno było złapać równowagę, nie było się czego złapać — ale jest pierwszy, drugi szczyt – zmęczenie i radocha.
Zejście na dół. Odwiedziny we wspomnianej szkole, uboga, odrapana, ale dzieciaki, takie jak wszędzie, uśmiechnięte, hałaśliwe, zagadujące po angielsku.
Jest i bazar, tutaj nie ma setki straganów z pamiątkami jak w każdym nawet malutkim miasteczku w Europie, tutaj jest mięso, sery, jakieś ubrania – o magnesach na lodówkę chyba nawet nam nie przyszło do głowy zapytać. Tutaj napotykamy na Chaka – czyli ser, na bazie jogurtu. Początkowo bardzo trudno było nam zapamiętać tę nazwę, aż sprzedawczyni wyjaśniła nam, wy macie Chuck’a - Chack’a Norrisa, a to jest Chaka (czyt. Czaka).
Wyjeżdżając z Murghab’iu, było mi naprawdę żal, tak bardzo chciałoby się tu jeszcze zostać. Ale cóż kolejny punkt zapowiadał się ciekawie. Khorogh — ludzie mówili, że to mały Paryż. Niestety miejsce to troszeczkę nas rozczarowało, było zwykłym małym miasteczkiem, biednym, bo biednym, sale bez takiej gościnności i otwartości, do której już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Piękno tego miejsca mogło wynikać z tego, że było ono bez wątpienia oazą zieleni, wśród surowego górskiego krajobrazu.
Uzbekistan
Ostatnia część eskapady, ze świadomością, że „już za kilka dni, za dni parę...” niestety nie wyruszymy dalej w świat jak w wakacyjnej piosence, ale będziemy musieli wrócić do rzeczywistości, przyprawiała nas jednak o pewne obawy, ale... Staraliśmy się cieszyć jeszcze chwilą wolności.
Khiva – Urokliwe, małe miasteczko, z wieloma zabytkowymi minaretami, pośród których toczyło się normalne, spokojne życie.
Tutaj zaznaliś małego odpoczynku po górskich rozdrożach.
Samarkand – stolica, która może poszczycić się pięknymi zabytkami, jednocześnie wystraszyła mnie mocnym nastawieniem na turystę. Wszędzie gdzie nie wchodziliśmy, stały stragany, czasami nawet zasłaniając to, co najcenniejsze w zabytkach. Wszytko handmade – według słów sprzedawców, niestety nie do końca.
Tutaj kończy się moja opowieść, bo i tu zaczął się już coraz smutniejszy powrót do codzienności. Warto było, oj warto, następnym razem, tydzień dłużej w Murghab!
Galeria zdjęć
Podziel się swoim Erasmusowym doświadczeniem w Almaty!
Jeżeli znasz Almaty, z perspektywy mieszkańca, podróżnika lub studenta z wymiany, podziel się swoją opinią o Almaty! Oceń różne aspekty tego miejsca i podziel się swoim doświadczeniem.
Dodaj doświadczenie →
Komentarze (0 komentarzy)