Pole dance'owy maraton

Opublikowane przez flag-xx Usuario Anónimo — 7 lat temu

Blog: W ciuciubabkę z czasem...
Oznaczenia: flag-cz Erasmusowy blog Brno, Brno, Czechy

Grafficon – ul. Pekarska

Idę kupić bilet w przedsprzedaży na BARS IN BARS. To już druga edycja tej imprezy w Brnie w tym roku. Na pierwszej byliśmy z Marcelem w Małej Ameryce i od razu mi się spodobało, gdy tylko zobaczyłam, że druga impreza z tego cyklu już w ten piątek popędziłam dziko zakupić wejściówkę. Łatwo nie było, bo mimo, że mam ulicę, numer i nazwę lokalu to przez dobre pół godziny chodzę w tą i z powrotem. Na jakiejś ścianie znajduje się nawet grafficiarski drogowskaz, ale cholera wie, gdzie te wszystkie strzałki pokazują – przód, lewo, skos? xD W uliczkę prostopadłą do głównej ulicy, czy może na jakiś dziedziniec wewnętrzny? W Czechach nigdy nie wiadomo, dlatego to taka frajda po nim błądzić. W końcu dostaję się na jakiś zaciemniony dziedziniec, idąc po tropie pomalowanych tunelów i widzę porozstawiane obrazy z pierwszego Bars in Bars. Jestem w domu! Podchodzę do jakiegoś chłopaka jarającego sobie fajkę przed wejściem i nieśmiało pytam, czy dostanę tu wejściówki. Zapraszamy do środka. Mimo, że nazwa sklepu dosyć oczywista, to do samego końca nie wiedziałam, jaka to branża. Spodziewałam się więcej…, jakiegoś studia artystycznego, czy czegoś takiego… Nie śmiejcie się, z graffiti i tymi środowiskami nie mam nic wspólnego. Nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, że te wszystkie spreje zdobywa się w specjalnie do tego przeznaczonych sklepach. Myślałam o jakichś hurtowniach, Internetach, itd. xD Naprawdę nie wiedziałam, że sklepy z zabawkami dla grafficiarzy istnieją xD. I oto jestem. Wszyscy się podśmiewają z mojej nieśmiałości, ale mam bilecik. A propos imprezy, to na tym etapie troszkę im zbywa na organizacji, bo mój bilet ma pokreśloną cenę 400 zmienioną na 290 z uroczą, artystyczną parafką. Zgodnie z wydarzeniem na facebook’u też się nie zgadza miejsce. Internety (na bieżąco) mówią Fleda, a bilet –Mala America. Zaufam Internetom.

Liberty Cafe

Całkiem przypadkiem…, albo niezupełnie dotarłam do kawiarnio – restauracji Liberty Cafe. Skórzane sofy, minimalistyczne wyposażenie i kelner, który zagląda do mnie zza baru jak na żebraka, który może za chwile uciec bez płacenia przeświadczają mnie o tym, że jest to bardziej eleganckie miejsce, niż te w których zwykłam bywać, chociaż nie jestem w stanie wytłumaczyć na czym ta „większa elegancja” miałaby polegać. I tak wszyscy tu mają trampki. A ja mam nawet żakiet. Moje Martini się skończyło i wyjątkowo nadpobudliwy kelner zniknął. Z dobre pół godziny konsumowałam sobie kawałek farmarskiego chleba zapiekanego z hermelinem, bekonem, sałatą i pomidorem z pysznym sosem koperkowym. Polecam na przerwę obiadową – takie coś smakuje i syci, a zapłacicie za to około 60 koron. Mają bogate menu śniadaniowe, do tego sałatki i makarony, jakieś dwie zupy. Nie zaskakuje duży wybór alkoholu oraz lemoniady i koktajle mleczno-owocowe. No i desery! Piękne naleśniki i pucharki lodowe, aż się robię głodna. Na deser do nowego odcinka „Gry  o Tron” kupiłam sobie kilogram świeżutkich truskawek na Silingraku na targu. Żebyście wiedzieli jakie słodziutkie! Nie mogłam się w powstrzymać przed skosztowaniem.

Pole dance'owy maraton

Pole dance'owy maraton

W końcu stwierdzam, że przez ostatnie półtorej godziny przed kolacją powinnam się co najmniej upić i przetłumaczyć kilka kolejnych stron prac. Wzięłam się za ambitne zadanie – gdy raczej wydaje pieniądze, niż je zarabiam, zaczęłam tłumaczyć wypracowania z polskiego na angielski, zawsze chociaż jakiś grosz. Nareszcie kończę ostatnią pracę. W sumie nie wiem, czy chciałabym być tłumaczem – monotonne zajęcie. Cały dzień w komputerze (aż człowieka zaczyna trząść), przeglądanie słowników, artykułów, sprawdzanie czy wszystko się zgadza, dopytywanie „co autor miał na myśli” wielokrotne xD. Niby można sobie wziąć laptop i skoczyć do parku, rozłożyć się z pracą na słoneczku (pieseł pobiega), ale nie masz tam dostępu do Internetu (zostaje słaby słownik w telefonie), słońce świeci w ekran, dźwięki rozpraszają a do tego wszystkiego z moim komputerem posiedzisz tam godzinę, nim ci gówno zdechnie. Przede wszystkim fajnie by było mieć mniej umierający sprzęt, mój – choć go głaszczę i kocham – lubi się sam wyłączać co pół godziny. Zapisuję co prawda co a akapit, ale zawsze może „pójść spać” na kilka sekund zanim najedziesz na magiczną dyskietkę w górnym rogu okna.

Pole dance'owy maraton

No i tyle z treningami

Wykupiłam sobie odpowiednią ilość lekcji – miała starczyć tak, żebym chodziła na cztery treningi tygodniowo, aż do końca pobytu (włącznie z tym ostatnim tygodniem, w którym wyjeżdżam), w jakimś byłam szoku. Chcę się zapisać w systemie nie ostatnie dwa tygodnie (tak… niecałe trzy dzielą mnie od powrotu do Polski – mimo wszystko ciężko mi się jeszcze myśli o tym, że opuszczam Brno) i widzę, że dalej, tydzień wcześniej nie ma jeszcze rozkładu jazdy. Kończy się semestr, ale przez myśl mi nie przeszło, żeby była jakaś dłuższa przerwa. W sumie powinno, bo co semestr są przerwy, no ale mi nie przeszło. Dużo wszyscy gadali o semestrze wakacyjnym, a nikt nic nie pisał o przerwie, także masz babo placek. Zostałam z 6 lekcjami niewykorzystanymi. I co?

Pole dance'owy maraton

Nasza trenerka otworzyła internetowy sklep z ciuchami do pole dance i innymi artykułami dla tancerzy. Super sprawa, bo chociaż jest kilka tych sklepików to ceny są straszne, a wybór niewielki. Nawet powiedziała, że rozpatrzy wysyłkę za granicę. To powyżej to super witryna fantastycznego sklepu z rzeczami do akrobatyki i gimnastyki. Widzieliście kiedyś coś takiego? U nas w Brnie jest normalnie przy ulicy Pekarskiej. Po prostu sobie jest, ot w centrum. Chciałabym wejść do środka, ale ostatnio niestety było zamknięte :( Może jeszcze jakoś...

Skończyło się na tym, że zapisałam się na tyle różnorodnych treningów, że pod koniec tygodnia na pewno będę już zdolna założyć nogi na uszy.  A co do reszty dogadałyśmy się, że otworzą mi jakieś treningi w tygodniu. W sumie i tak do dużej liczby treningów przywykłam (bo cztery to wcale nie mało przecież). Regeneruję się szybciej…, ale jeszcze nie tak szybko – nie przeciążam się tak mocno jak wcześnie, ale póki co nie stale czuję ból w mięśniach – taki niewielki, ale jest. A więc one tam są! xD Na szczęście Jana oświadczyła, że jakoś to zrobimy i dogadamy. To dobrze, bo i tak mam trzy treningi dziennie (spiny, L3/4, własne treningi). Zastanawiam się, czy dam radę się wczołgać do pociągu. Z drugiej strony mogę tam siedzieć po trzy godziny, ale nie nawalać po pięć powtórzeń. Podejdę do tego leciutko. W te dwa tygodnie, które mi jeszcze zostały będę zdecydowanie bardzo dużo jeździć na rolkach i robić sobie jakieś treningi na tym moim ulubionym placu to ćwiczeń przy ścieżce rowerowej. Teraz będzie to regularny trening. Rozciąganie na świeżym powietrzu i ci wszyscy ludzie naokoło – jak ja to kocham. Na szczęście zaraz przy tym placu jest bar i piwko xD.

A z innych spraw związanych ze sportem, to chciałam sobie meczyk zapodać... ale nie, nie, nie...

Pole dance'owy maraton

Pakowanie tobołów

Dwa wypchane po brzegi kartony już są przygotowane. Dziś o 21 przyjeżdża Marcel – będziemy ważyć, mierzyć, pakować. Zaczynam się naprawdę czuć jak przed wyprowadzką. Ludzie pytają czy mam mieszkanie. Może to już jest ten moment, żeby zacząć poszukiwać? Przyjadę, przed wyjazdem na Woodstock złożę wniosek o dowód – akurat jak wrócę powinien być już gotowy. Powoli zaczynam drukować papiery. Chcę też sobie co nieco poczytać do egzaminy. W końcu warto chociaż troszkę się przygotować. Potem wrócę do pisania książki. Już dosyć się rozleniwiłam. Nie idzie mi to. To znaczy, w głowie to wszystko już jest dawno skończone…, ale strasznie nie chce mi się pisać i poprawiać. Zwłaszcza, że Diana poprawki na pierwszy rozdział nanosi od miesiąca – biedaczki tam w tej Polsce, dalej sesja dla dużej części. Trzeba naleić papierki na paczki poowijane taśmą, współlokator znowu miał problemy - tak ten problematyczny, że za głośno oklejam o godzinie 21 a on chce spać. Powiedziałam tylko, że muszę to zrobić teraz. Na co zamachał ramionami, wybełkotał coś, obrócił się na pięcie i wybiegł do siebie. BO TUPNĘ... TUPNĘ, MÓWIĘ!!! xD. Jak pięciolatka, której mówi się, że już nie będzie wieczorynki. Ciekawe co by on mi powiedział, gdybym sobie pewnego dnia o 17:00 powiedziała, żeby przestał grać na gitarze, bo chce iść spać. A co mnie obchodzi, że nie ma ciszy nocnej. Pff... Co za człowiek. Polecam firmę Eurobalik. Łatwo nadać tą paczkę i można zamówić kuriera do domu, ja nie chciałam przepłacać i muszę się teraz dostać do jednostki z 20 kg bagażu.

Pole dance'owy maraton

Mamo - niedługo przylecą, jak je dotaszczę na miejsce, z którego mają być wysłane.

Byle do domu

Diana powiedziała dziś prawdziwą rzecz – bardzo cieszyłam się z pobytu w Brnie, mimo pewnych, przejściowych i nieważnych problemów był to czas dobrze spędzony i byłam szczęśliwa. Teraz nie jestem nawet zła – jest mi smutno. Ten ostatni miesiąc tutaj, miesiąc w którym praktycznie nic nie mam do roboty, a czas mogłabym wypełnić przyjemnościami i spotkaniami z przyjaciółmi, jest miesiącem, tak naprawdę, do dupy. Kto by pomyślał, że całe te dwa semestry będę się zakochiwać w Brnie i Czechach, żeby z ostatnich dni przywieźć najgorsze, gorzkie wspomnienia?

Jest mi nawet troszkę wstyd. Wręcz błagałam ludzi, którzy mnie nawet nie lubią, żeby spędzili ze mną troszkę czasu. To żałosne. Próbuje przekonać kogoś kto był moim przyjacielem, żeby wyszedł ze mną na obiad czy kolację. Musz do tego przekonywać! Bo osoba, która teoretycznie mnie lubi, nie ma wcale ochoty mnie widzieć. Nawet nie rozumiem sama siebie – dlaczego tak bardzo naciskam, skoro i tak otrzymuję zjedzoną w pośpiechu bagietkę. Szybko, szybko, żeby wrócić do domu, żeby już się nie widzieć. To przykre – przykre, że ludzie nie powiedzą „nie” wprost i przykre, że jestem tak samotna, że nie mogę się bez tego obejść.

Może to dlatego, że ileż może człowiek gadać do psa, może dlatego, że poza rodziną, która zawsze będzie nas kochać, człowiek potrzebuje też czegoś innego, innego związku, który nie tworzy się dlatego, że jest w 100% naturalny, ale dlatego, że ludzie chcą być z sobą. Może nikt nie chce być ze mną? Powiedziałam komuś, że pomaga mi w czymkolwiek dlatego, że ma wyrzuty sumienia, że czuje się winny – zaprzeczył i stwierdził, że to jego niepoprawna dobroć, która nie wychodzi mu na dobrze. Ludzie mówią, że to ja mam wysokie mniemanie o sobie. Tymczasem w sumie nie mogę sobie wyobrazić dlaczego człowiek, który nie czułby się winny, miałby komukolwiek pomagać. Przecież można nie odbierać telefonu, nie odpisywać, powiedzieć, że już nie chce się utrzymywać kontaktu. Smuci mnie, że człowiek, którego lubię i z którym chciałabym spędzać czas, przychodzi do mnie przymuszony jakimś dziwnym poczuciem obowiązku, tylko żeby jak najszybciej wejść i wyjść.

Pole dance'owy maraton

Na dobicie dam zieloną fontannę. Nawalałam z psem przez las, ciesząc się, że biedaczek się napije po długim spacerze, a tu taka dupa. No nic. Od kiedy pękła nam jedyna plastikowa butelka jesteśmy troszkę ograniczeni, ale dajemy radę.

No cóż…, chyba każdego smuci fakt, że ktoś go nie lubi, bo ludzie są samotni i potrzebują innych. Mówi się, że ciężko jest być z kimś, ale zdaje mi się, że te filozofie snują ludzie, którzy są zbyt puści, żeby zauważyli, że są sami – hmmm, w tym wypadku, rzeczywiście może łatwo jest być samotnym. Ale samotność to głębsze uczucie, nie tylko fakt, że nie możemy z kimś wyjść na piwo. Samotność tak naprawdę w ogóle nie ma chyba zbyt wiele wspólnego z przyjaźnią, miłością, itd. Samotność to jakaś głębsza niemożność poradzenia sobie z sobą. Człowiek tak sobie siedzi… Patrzy… I wie, że nikogo nie obchodzi to co widzi. Że nikt nie zapyta, gdzie chciałby być i co chciałby robić, czy jakie ma marzenia… Chce mi się czasami płakać, bo właśnie nigdzie nie ma takiej osoby, o której marzenia ja bym się starała, a która interesowałaby się moimi pragnieniami. Bycie samemu jest ciężkie –nikt nie jest tak silny, żeby dać sobie radę ze sobą, a fakt że jest mnóstwo ludzi dookoła, zdaje się nie mieć znaczenia, bo to nie jest ta osoba, którą się wybrało. Chociaż oczywiście lepiej  z nimi, niż w ogóle bez nikogo…

Pole dance’owy maraton

Nie jest wcale aż tak źle, chociaż mam wielki problem z prezentowaniem się godnie. Bardziej wyglądam jak malutkie, grube, upośledzone, powykręcane dziecko – nie jest to żadne obrażanie, po prostu stwierdzam fakt.

Pole dance'owy maraton

Dzisiaj pracowałam nad swoją rozciągliwością i skupiałam się na plecach, żebyście widzieli jak taka kupka bólu wisi w Scorpio i stęka, próbując wygiąć się tak, żeby gdzieś tam dosięgnąć swojej nogi. Nie, to nie jest scorpio, ale spójrzcie jak i tak daleko zajduje się moja głowa od nieszczęsnej nogi xD.

Dziewczyny się śmieją i pewnie zastanawiają czy przeżyję. Ja staram się nie pokazać, że na każdym milimetrze mojego ciała znajduje się siniak, no i że naprawdę mnie boli – bo jednak chcąc nie chcąc człowiek gdzie się tam poobija, a gdzie indziej na ciągnie, albo gdzieś się zaplącze i upadnie… Zwłaszcza, gdy na maraton zachce mu się robić rzeczy, których do tej pory nie robił – takie rzeczy, które grożą upadkiem. Ale z drugiej strony dochodzę do wniosku, że powinnam wrócić swoje ambicje zawodowe w stronę aktywnie czynnych profesji. Dlaczego? Wpadam w depresję przykuta do komputera. Mogłabym zostać jakimś takim… asystentem trenera, czy zawodnika. Hajsy z tego pewnie niespecjalne, a przynajmniej nie takie o jakich marzę, ale ile przyjemności – nie, nie z noszenia ręczników tylko z bycia aktywnym. Siedzenie na tyłku jest nudne, nawet gdy spod twoich palców wychodzą niesamowite opowieści, to jednak godziny upływają ci w zamknięciu. Nie chodzi o to, że chcę przestać pisać, ale coraz bardziej upewniam się w tym, że chcę stworzyć swój biznes. Nie tylko chcę odnieść sukces i coś stworzyć, ale muszę być też niezależna od jakichś tam pracodawców, godzin pracy, itd. Muszę być sama sobie szefem. Jestem człowiekiem, który kocha wolność. Kariera to super rzecz, ale w grafikach to ja się duszę.

Pole dance'owy maraton

Zaczęłam za to chodzić na spiny (obrotowe rury) i zdałam sobie sprawę, że zrobienie ciągu trików, którego oczekuje ode mnie trenerka, jest o wiele trudniejsze niż zrobienie tego, co ewentualnie nam wyjdzie. Dobra, wiedziałam o tym wcześniej, ale nie byłam tego aż tak świadoma, póki nie dałam na łeb po raz pierwszy, kręcąc się dookoła własnej osi. Im więcej umiesz tym- teoretycznie – łatwiej nie spaść (bo masz odruch, że się łapiesz), ale z drugiej strony o ile więcej sposobności, żeby spaść. Dlatego idę sobie dziś na spin easy – po tym jak byłam na spinach 2. Nie przyniesie mi ujmy podłapanie technicznych newsów.

Tymczasem już jutro lecimy… lecę  na Bars in Bars. Nie wiem czy się cieszyć, czy przymulać, że idę sama, nikt mnie nie kocha, a piwo jest rozcieńczane, a pieniądze płyną… - chyba postaram się dobrze bawić, to może być jedno z ostatnich dobrych wspomnień z Brna. Muszę też dotachać moje paczki na Panavską – cholera wie, gdzie to jest. Na pewno dojadę tam jakoś ósemką, ale potem trzeba będzie podreptać – a dreptanie z dwudziestoma kilogramami bagażu popakowanego w nieporęczne kartony nie będzie ani łatwe, ani przyjemne dla małej 55 kilogramowej holki. Potrzebuję tego auta.

Terrorystyczne spekulacje

Wiecie co, ja czasami się zastanawiam czy ja nie jestem w ogóle odcięta od rzetelnych informacji. Co jakiś czas czytam sobie jakieś internetowe wiadomości, raz to co napisane pokrywa się z odczuciami znajomych, raz nie i zastanawiam się, czy nie ulegam manipulacjom. Dochodzę do wniosku, że wszystko co się pisze, czy mówi można by nazwać manipulacją, bo każdy artykuł ma przekonać odbiorcę, że jest tak a  nie inaczej – ludzie muszą uwierzyć w jakąś „prawdę”, pewnie ktoś komuś za to płaci.

Mówi się na przykład, że nasz prezydent wysłał żołnierzy do wspierania walki z tzw. Państwem Islamskim i że terroryści na kanałach, na których działają poprzysięgli Polsce, że spłynie krwią. Cholera wie ile w tym prawdy, bo ja stety/niestety nigdy żadnego terrorysty na oczy nie widziałam, ani nikt mi nie wygrażał. Staram się brzmieć sceptycznie, żeby nie popaść w śmieszność, bo jednak wpadam w panikę. Marcel mówi, że to ich sposób działania. Ale może nie ma  żadnych „ich”, którzy nam grożą, może to tylko próba ukierunkowania jakoś Polaków? Ta teoria spiskowa też jest śmieszna, ale im człowiek starszy tym bardziej zaczyna poddawać w wątpliwość to co widzi, a potem dochodzi do niego, że zakręcił się już tak, że sam nie wie w co wierzyć.

Ja jeszcze w istnienie tych samobójców bez celu, wiecznie wściekłych i bezlitosnych wierzę , chociaż ich istnienie przeczy jakiejkolwiek logice – wyobraźcie sobie, że wkręcę sobie, że na przykład święte drzewo powiedziało mi, że jestem jego wysłannikiem i cały świat musi teraz wierzyć w to drzewo, więc ja idę zabijać wszystkich tych, którzy nie chcą wierzyć w drzewo. Albo jeszcze lepiej, że ktoś napisał książkę o tym, że było sobie święte drzewo, które nas stworzyło i wszyscy jesteśmy jego dziećmi – że niby jakaś (ile tam jest tych muzułmanów na świecie?) 1/3 czy tam ¼ świata jak jeden mąż bez zrozumienia zinterpretowała sobie tą książkę i mimo, że im się tłumaczy, że 2+2=4, a my nikomu nie bronimy w wierzyć w drzewo, to idą i zabijają i niszczą. Czy to nie jest bez sensu? Jaką rację bytu ma takie coś? Nigdy nie powinno powstać. Ludzie z natury są delikatni i chociaż egoistyczni, w większości rozumieją, że jak przytknie się zapałkę do lontu, to w końcu wszystko pójdzie z dymem. To jest ten wielki boski plan?

No, ale jak mówią, że ktoś nam grozi, to w sumie głupio by było się tym nie przejąć. Zwłaszcza, że w Polsce zbliżają się dwie wielkie, masowe imprezy – milionowy Woodstock i Światowe Dni Młodzieży. Co teraz wysadzą, naszą bandę popaprańców – takich szczęśliwych i nachlanych, czy imprezę światową?  I jaki to właściwie będzie miało przekaz?  Żaden… Bo oni nie mają żadnego konkretnego celu, pobiegają, postrzelają, wysadzą w powietrze miliony niewinnych. Czy ktoś mi to może wytłumaczyć. Bo każdy może bronić swojej idei, jesteśmy głupkami wolnymi, żeby iść, ubrać mundur i dać się zastrzelić za czyjąś, czy nawet swoją ideę. Walczący z walczącymi, strzelajcie, za to wam płacą. Ale trzeba być chorym człowiekiem, żeby wpaść między młodych, nieuzbrojonych, niczego nie spodziewających się ludzi i urządzić sobie rzeź. Wspaniali wojownicy boga. Myślę, że lepiej by się zatrudnić w rzeźni – też można zabijać, ale przynajmniej człowiek ma z tego mięso. Można też okryć cały świat trupami, ale przecież to nie jest jakoś specjalnie…sensowne…

Pole dance'owy maraton

Przerywnikowo przy tych ciężkich rozważaniach - miejsce na ognisko, w lesoparku :) A u nas w parkach jest zakaz dreptania trawników. Z drugiej strony przypomę, że się rozmarzyłam na widok tego miejsa - kiełbaski, piweczko, a potem sobie przypomniałam, że i tak nikt ze mną tego ogniska nie zrobi  xD

No i wielka pustka

To nas prowadzi do nie dającego mi spać problemu śmierci. Przeraża mnie. A jestem w tym wieku, w którym nawet nie powinnam o niej myśleć. Chciałabym powiedzieć odważnie przed sobą i światem, że chciałabym zobaczyć już tatę i że się nawet na to cieszę. Ale tak nie jest. Nikt nie chce umierać. To ciekawe, bo zaprogramowano nas przecież, żebyśmy w końcu zapadli w ten „wieczny” sen, a przy tym nie dano nam psychicznej umiejętności odchodzenia z godnością. Człowiek nie zamyka oczu z uśmiechem, tylko zostawia je szeroko otwarte w przerażeniu, otwiera szeroko usta walcząc od oddech, zamiera w pozie pełnej bólu, skurczony, smutny.

Od dziecka wmawia nam się, że po śmierci jest nowe życie, że nic się nie kończy, że jest tam kochający ojciec i wszyscy, których kochamy, i przeżyjemy tam pełnię szczęścia. Obiecane szczęście nie wynagradza nam jednak, że rozstaniemy się z bliskimi, którzy będą dalej żyli, ani że stracimy to wszystko co zbudowaliśmy tutaj – dom, który kochamy, miejsca w których lubimy być. A tak właściwie, to po co nas przekonują, że tam jest tak super? To oczywiste, że człowiek się boi śmierci, więc może wcale nie jest tak super. Gdyby miało być jak przeskoczenie do kolejnego levelu, to myślę, że byłaby jakaś przyjemniejsza. Śmierci są spektakularne, nawet gdy człowiek tylko pomału zasypia, a nawet gdy już nie żyje, jego śmierć dalej robi wrażenie. A czemu to nie mogło być jakieś inne, jakieś normalne, delikatne i spokojne? Jak po prostu zniknięcie. Zniknąć razem z tym ciałem, krwią, sztywniactwem i gdzieś tam polecieć, żegnanym przez rodzinę, która obiecuje, że niedługo się spotkamy. I widzisz ich i ten świat, i się nie boisz. I machasz im, gdy tak znikasz, a oni machają tobie, jakbyś odjeżdżał na wakację.

Śmierć taty pobudziła mnie do myślenia o takich rzeczach, zwiększyła strach i świadomość, a może nawet wpędziła w nieuleczalną paranoję. Wiele osób powtarza mi, że nie powinnam się zadręczać myślami o tym, na co nie mam wpływu. Kto to powiedział, że gdy „Śmierci nie ma, to jeszcze jesteśmy my my, a gdy śmierć przyjdzie to nie ma już nas”? Ale to nie sam moment śmierci przeraża mnie tak bardzo, jak fakt, że potem mogłoby już nic nie być. Rzeczywiście – kiedyś nas nie było, ale jak człowiek tak bardzo się skupi, to będzie w stanie przypomnieć sobie tą ciemność? A jeżeli ją pamiętam, to gdzieś w tej ciemności musiałam istnieć. Jako dziecko siedziałam na mszach i nie mogłam się skupić na kazaniach, za to rozmawiałam sama ze sobą. Zadawałam sobie pytanie „ a jak to jest, że ja, to ja?”. No bo skąd biorą się ludzie? Z ich myśleniem, osobowością? Są w takim czarnym, bezdennym worku i wypadają losowo? Wpadają do małych ciałek wewnątrz brzuchów mam? Może moja matka mogła być mamą Chopina, gdyby sobie nie postanowił wskoczyć wcześniej do naszego świata? A czemu ja na przykład nie wyglądam jak moja siostra i nie jestem tą młodszą bliźniaczką? Albo czemu nie jestem córką mamy z programu 500 + (xD) – produktem seryjnym, albo egoistycznym synem prezydenta albo gwiazdy pop, a może mój tata minął się o jedno miejsce z właścicielem ciała Orlando Blooma? A może mogliśmy być każdą dowolną osobą na świecie, a wypadliśmy tak losowo właśnie w innym momencie? W takim razie ja uważam się za szczęściarę. Nie ma nic lepszego niż mieć rodziców takich jak moi i rodzeństwo takie jak ta dwójkę desolatów.


Galeria zdjęć


Komentarze (2 komentarzy)

Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?

Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!

Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Proszę chwilę poczekać

Biegnij chomiku! Biegnij!