Nie na główkę!
Tylko nie skacz z přehrady
Wiecie jak to jest z samotnymi kobietami z psami? Jak sobie coś wmówią to nie dadzą się przegadać, nawet gdy już same wiedzą, że może nawet nie jest za ciepło, chmury zdają się nie wróżyć dobrze no i wieje (super pogoda na żagle, jeśli oczywiście zapomnimy o ewentualnej groźbie deszczu). Tak więc mimo, że jedna Kaśka nie odpowiada, druga ma za dużo do roboty, psa nie będę na zadupie ciągać i w sumie nie wiem za bardzo gdzie jechać i jak tam dojść, to jednak idę. Zobaczę jakie są atrakcje w mini wesołym miasteczku, zadzwonię na spokojnie do babci – ciocię i to chrzestną solidnie stuknęło auto na przejściu dla pieszych i leży w kawałkach w szpitalu (nad naszą rodziną ciąży jakieś fatum), zjem śniadanie a potem przejdę się po plażowisku i wrócę do domu. Jestem tak wykończona, znudzona i zestresowana na świecie (myślałam, że tych emocji nie da się skompletować na raz), że mam ochotę skoczyć z tamy, na główkę i to na tą stronę gdzie rzeka wysycha. Ryby są nawet spore i gdy dopływają do zapory, zaczynają się tam pluskać, bić ogonami o wodę – ciekawe jaki ich procent zdycha. Dlaczego właściwie buduje się tamy? Chyba nie po to, żeby zrobić letni ogródek dla miasta?
Inteligentny psiur
Chciałabym zacząć od tego, że Loki – mój pies, którego wszyscy łącznie ze mną mają za skończonego debila, wcale nie jest taki głupi. Włożył dziś łeb, rozumiecie, w jakieś krzaki. Szamoce się na strony, nurkuje głębiej – więc przewracam oczami i wołam tego idiotę, i nic… Zero kontaktu. Po chwili z krzaków wynurza się rozczochrana, roześmiana morda z piłką tenisową, pokazuje mi ją z dumą i zaczyna przede mną spier*****. No spoko…, ale znalazł nowiutką tenisową piłkę – zdobyczna… i ma.
To w sumie na plus, bo ja ostatnie dwie jakie mu kupiłam/przywiozłam jeszcze w pierwszym semestrze powyrzucałam za płot i przepaście, bo nie potrafię rzucać- w sensie myślę daleko, a ręka w ostatnim momencie robi mi takie „a chuja, w bok!”. xD No i Loki jest uroczy, więc w sumie zawsze będzie wyglądał jak słodki idiota.
Teraz to jego ulubiona zabawka. Otwieram szufladę, żeby wziąć woreczki, a on wciska tam nos i zabiera piłkę. W ogóle nie chce wrócić do domu.
A więc w drogę
Zupełnie teoretycznie możecie dojechać tramwajami 1 i 11, ale nie wiem gdzie wysiąść, żeby być w tym centrum rekreacyjnym. Byłam tu raz autem, tak więc wysiadam na przystanku przed ZOOLOGICKOU ZAHRADOU i idę wzdłuż rzeki gdzieś, gdzie według mnie powinna się znajdować tama. NO i rzeczywiście po jakichś 15-20 minutach spacerku dochodzę do tamy… po złej stronie. Zamiast znaleźć się przy zbiorniku wodnym jestem u stóp kamiennego potwora. No nic, na szczęście są wielkie schodu po obu stronach i spokojnie można się wdrapać do góry. Witamy na prehradzie. Stoimy na tamie i widzimy już co gdzie i jak. Staram się zlokalizować restaurację, w której leczyliśmy z Kacprem kaca na samym początku mojej erasmusowej przygody. Z tej odległości i po takim czasie jednak wcale nie jest aż tak łatwo. W końcu podejmuję męską decyzję. Idę w dół – na pewno gdzieś dojdę, jak nie to Pier**** i wracam do domu xD. Na szczęście zaczynają do mnie dochodzić wesołe okrzyki Pana zarządzającego wesołym miasteczkiem i okazuję się, że jestem na miejscu.
Wesołe miasteczko – Brno prehrada
Żeby dobrze wspomnieć wesołe miasteczko trzeba mieć dwie fobie – strach przed prędkością i wysokością – a czasami starczy jedna z nich. Spytajcie się każdego kto mnie zna – mam te dwie i wiele, wiele więcej, dlatego chciałam, żeby Kasieńka jechała ze mną, bo sama to ja jakoś nie za bardzo, zawsze się boję, że źle zapnę pasy. Jak mamy umrzeć to w większej grupie ludzi.
Z drugiej strony nie jest to aż takie byle jakie wesołe miasteczko. Jest młot, dziko obracające się samochodziki, taka a’ la ośmiornica – czyli coś co leci do góry a potem obraca się we wszystkie strony, napierdalące na każdą stronę samochodziki – może jedyna rzecz, którą dziś będę skłonna zrobić sama, no i podniebna karuzela, a atrakcje dla dzieci także. Nie jest to coś wielkiego, ale starczy. Jak już powiedziałam Kasi, są tu z dwie rzeczy, na których bym się zes… no bałabym się. I teraz po dwóch piwach zastanawiam się w sumie, czy powinnam na cokolwiek wsiadać.
Za to weseli kelnerzy mnie zagadują i uśmiechają się, inny pyta skąd, a co, a jak, że dobrze mówię po czesku. Informuję go, że to tylko wtedy, gdy formułuję krótkie zdania.
Turystyka na prehardzie
W miastach zawsze brakuje miejsca, żeby sobie usiąść i wypić piwko, zrobić ognisko, grilla – tak rodzinnie. Łatwo tu dojechać autem, tramwajem i autobusem z pewnością też, tylko jeszcze nie ogarnęłam jak. Jest tu pełno restauracyjek, itd. Do tego zasuwają tu łódki, stateczki i od cholery wehikułów łodziopodobnych. Jest plażą i ludzie tutaj pływają. Jest też minigolf, no i ponoć rzeczywiście da się tu bez problemów walnąć grilla czy ognisko, ale tutaj podejrzewam, że na grilla to by się nawet w parku nikt nie skrzywił – jeżeli wierzyć Marcelowi.
Boże…, wiem, że nigdy nie słyszałam, żeby ktoś z tego spadł, ale teraz jak słyszę tych krzyków, to jestem przekonana, że darłabym się najgłośniej Na takie zabawy jest zwykle ograniczenie wiekowe lub wzrostowe. Jak byłam mała rodzice przemycali nas obie na potwory mechaniczne w stylu „ośmiornica” (na młot na szczęście nikt nas nie puścił) tłumacząc, że jesteśmy starsze (tylko nie urosłyśmy), albo, że będą nas trzymać. Trzymali, ale mama mówiła, że prawie przez nas ogłuchła. A mi lęk do prędkości pozostał, bo jak miałam dwanaście lat i na koloniach postawili nam jedną kolejkę, to po zejściu nogi trzęsły mi się tak, że koledzy musieli mnie z niej znieść i posadzić.., ale wytrwałam do końca.
Jeżeli chodzi o sport – ludzie tu biegają, a także dobra trasa jest na rolki czy rower – dobra, na rolki gorsza i nie wiem w sumie gdzie się zaczyna, ale jak ujadą na desce to ujedziesz na rolkach, ja sugeruję rower xD. A zresztą, gdy po prostu jesteście miłośnikami spacerów z pięknymi widoczkami, nad prehradą jest jeszcze las – coś w stylu naszego parku krajobrazowego. Spacer zrobić sobie może każdy, a Czechy są do tego najlepsze!
Dom strachów
Domy strachów w przyjezdnych wesołych miasteczkach nigdy szału nie robią, ale ja jestem po niedawnej wizycie w Escape Roomie, więc zaczynam się bać, zanim w ogóle dokądkolwiek wjeżdżamy. Jak byłam mała i jechaliśmy przez taki dom strachów – to pamiętam, że jechały wszystkie wagoniki razem. Przede mną wjeżdża tata z małą dziewczynką – ucieszeni jak niewiadomo co, a ja…? Zesrana siedzę sama w tym śmiechowym wagoniku i się pocę. Tutaj wagoniki wjeżdżają pojedynczo. Problem nie polega na tym, że to miejsce jest straszne – są tam kukły, jakieś drewniane czy metalowe lale – przerażające, ale jedyne co zrobią to zamachają mechanicznymi ramionami w sposób bardzo mało ludzki. Co człowieka rozwala w tym mało strasznym miejscu – Kasi „gra psychologiczna” xD. Człowiek wkręca sobie, że będzie strasznie. Ja muszę stwierdzić, że byłam z siebie dumna. Już zrozumiałam skąd się bierze w regulaminie pouczenie, aby pod żadnym pozorem nie wyskakiwać z wagonika i nie zbaczać z trasy. Cholerstwo tak się wlecze, że wmawiasz sobie, że zaraz coś ci musi wyskoczyć, skoro tak zamulacie. Tworzy się jakiś taki stres. Zwłaszcza, że w niemal kompletnych ciemnościach trasa prowadzi jakimś takim, wężykiem, labiryntem, w związku z czym nie wiesz, czy coś nie złapie cię za plecy. Mogłabym się zatrudnić w cyrku czy takim parku. Mój dom strachów były najstraszniejszy w całej Europie – podejrzewam, że tak straszny, że sama bym do niego nie weszła…
Dużo potworów było za siatkami, więc nawet, gdyby się nieszczęsny oderwał od ściany, to nie zrobiłby mi krzywdy.
KOSZT: 40 KORON
Przestraszył mnie na samym końcu… uroczy Pan w koszuli polo w jasne paski xD. Serio, na jakimś zakręcie, za moimi plecami wrzasnął „bbbuuuu” jakiś wesoły Czech, po czym zaczął się ze mnie śmiać, spytał, czy się przestraszyłam i odprowadził mnie kawałek. Przez chwilę byłam w szoku – przez „buuuu” a plecami, naprawdę nie spodziewałam się żadnych atrakcji poza kukłami, potem zaczęłam coś mówić, myślałam przez kilka sekund, że może to morderca i teraz rzeczywiście już po mnie. Z pewnością wyjechałam z tego domu strachów z otwartymi ustami. Przestraszyłam się gościa, bo próbowałam zrobić w środku jakąś fotkę i bałam się, że zacznie na mnie krzyczeć. A fotki żadnej dobrej nie zrobiłam, bo… nie wiem czemu. Zrobiłam jedną rozmazaną i potem jeszcze chyba próbowałam, ale w stresie waliłam palcem na oślep – bałam się, że fleszem rozświetlę coś strasznego. xD
Karuzele
KOSZT: 60 KORON
Powiem wam, że młoty i inne takie rzeczy, które obracają się w wokół własnej osi trzydzieści metrów nad ziemią budzą moje wątpliwości, co do tego, czy można to nazwać dobrą zabawą. Kasia mówi, że adrenalina może być, ale wiecie jak to z tą adrenaliną – rodzice oglądali horrory, ale córki bardzo cenią sobie życie i zdrowie psychiczne.
Decyduję się w związku z tym na nieco mniej hardcorowego. Jedno długie ramię, cztery samochodziki. No i kilka takich zestawów. Podstawa z samochodzikami pędzi jak szalona na wszystkie strony świata od środka do brzegów. Sama podstawa obraca się wokół własnej osi, a do tego samochodziki też. Co jest w tym straszne? Zamknięcia – pasy bezpieczeństwa, które polegają tylko na tym, że dajesz taką poręcz na dół. Jak pamiętam, z przejażdżki ośmiornicą w dzieciństwie z mamą, musiałyśmy się wszystkie trzy tak na tym wieszać, ale to było nie do ruszenia. Otworzyć mógł to tylko pan, który przyszedł i coś tam pogrzebał. Tutaj młody chłopak spuścił w dół ową poręcz. Zrobiła zgrzyt. Wpadła w taki tunelik z 10 centymetrów i to tyle. Przeprowadzam własny test bezpieczeństwa, podrywam kolano do góry, tak jakby mi przypadkowo poleciało, gdyby mnie zarzuciło. Kur***, otworzyło się. Czy ja mogę jeszcze subtelnie dać nogę?! Nie? NIE?!
No i teraz gdzie się trzymać, na pewno nie gdzieś z przodu przed poręczą. Jak się będę do przodu pochylać to jeszcze bardziej będzie mną miotać, a jak się na to nadzieje brzuszkiem i w ogóle wylecimy. Z boków? Te boki też się dziwnie ruszają. Wszyscy się świetnie bawią, małe dziewczynki śmieją, a ja wbijam to co mi zostało z paznokci w plastikową obudowę swojego samochodziku, zaparta nogami z zaciśniętymi zębami. Prawdziwa antyreklama dobrej zabawy. Miota niemiłosiernie, ale gdy tylko moje ręce odruchowo opierają się na zapięciu, daje je z powrotem na boki. Boże, przeżyć! Udało się. Nogi mi się trzęsą. Potykam się o coś, ale idę, idę… Zaraz się przewalę. Takie atrakcje nie są dla mnie.
Mam nowy pomysł na biznes za to. Coś lepszego od klubu.
Znowu nie będę mogła spać, przez swoją głowę xD.
Ostatnie przemyślenie na dziś - czy ktoś - ktokolwiek, kiedykolwiek widział NOWE WESOŁE MIASTECZKO? W sensie nowiutkie i błyszczące sprzęty z nowymi zapięciami, które trzymają cię z każdej strony? Nie pytam o całe olbrzymie lunaparki, tylko o te wędrowne parki zabawy? Ktoś coś? Mnie to przeraża. Ciekawe ile kosztują takie sprzęty.
Galeria zdjęć
Chcesz mieć swojego własnego Erasmusowego bloga?
Jeżeli mieszkasz za granicą, jesteś zagorzałym podróżnikiem lub chcesz podzielić się informacjami o swoim mieście, stwórz własnego bloga i podziel się swoimi przygodami!
Chcę stworzyć mojego Erasmusowego bloga! →
Komentarze (0 komentarzy)